wtorek, 13 stycznia 2009

klucz...

...francuski.
no i jak tu się nie wkurwić? zwłaszcza na to, że w tym najwspanialszym z możliwych miejscu na świecie trzeba być ZAWSZE czujnym i podejrzliwym? bo jak tylko na moment poczujesz się bezpiecznie - ktoś niehybnie zrobi ci kuku.

w spożywczym, wielkim mega-hiper-super-markecie już _zawsze_ stoję i patrzę na ten wyświetlacz na kasie usiłując wychwycić czy wszystko jest ok. w castoramie coś mnie rozproszyło - miałem raptem kilka produktów... i co? no i to samo. okazało się w domu, że zwyczajnie cena na rachunku jakoś dziwnie różni się od tej, którą wyczytałem obok produktu w sklepie.

i to jakoś dziwnie na moją niekorzyść.

kluczyk francuski - wyszukałem najmniejszy jaki był, najtańszy - 8 zł.
i co? poczułem się dobrze, zapłaciłem, pojechałem do domu.
w domu rachunek tak od niechcenia chwytam, czytam.... 19,98.

nosz w morde.

i co? mam teraz jechać znów 20 km żeby się wykłócać? japkm.... nieeee... dość mam.

i znów: nie chodzi o to by pisać do UOKIK czy ciągać się po sądach, pisać zażalenia czy tłumaczyć pani w punkcie obsługi klienta. to jebana castorama powinna przyjechać i przeprosić. argh!

czy tu nie może być normalnie?
nie. nie może. genetyczna wręcz niemożliwość.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się, hehe ;)