niedziela, 21 grudnia 2008

mandaryna

W tym kraju chyba 98% osób zajmujących się szeroko rozumianym biznesem MUSI sobie czasem zrobić dobrze pogrywając z klientami (a niektórzy _czasem_ nie muszą).

Nosz cholery można dostać. Nawet pieprzonych mandarynek się nie da kupić normalnie i bez nerwów. Człowiek sobie myśli "ooo... na hali będzie w miarę tanio... i świeże żarcie tam mają, to se tam skoczę i kupię co tam potrzeba". No i co?

No i zachciało mi się mandarynek - wszak to takie pasujące do sytuacji owoce.
Bezpestkowe. Super. Duże i soczyste. Jami.

Bezpestkowe. Mała mandarynka - garść pestek. Duża mandarynka - jeszcze więcej pestek. Ażżż by was handlarze naciągacze w oko ktoś z tych jebanych pestek strzelał! Bezpestkowe. Yhym. Na czole se napiszcie: bezpestkowe.

Mam nadzieję, że będzie wam to wszystko policzone.

czwartek, 18 grudnia 2008

Budowniczowie z Petrobudowy

Może ńjus nie jest zbyt świeży, ale co jakiś czas do mnie wraca w postaci coraz to weselej odbieranych przez moją świadomość reminiscencji.

Czytam ja sobie:

„Łostowicka: przebudowa jeszcze w tym roku”

Hosanna! La boga! Gwałtu rety! Nie wierzę własnym okom, uchom i ręcom (które bezwiednie wznoszą się do góry w geście zwycięstwa ;) )!
No bajecznie, niesamowicie, rewelacyjnie! Miodnie, rzec by się chciało :P ale ale.... co takiego tu widzę? Jeszcze jakieś ważne info się wyłania z gęstwiny literek:

„W czasie przebudowy, która może potrwać nawet do czerwca 2011 roku...”

Zaraz, zaraz... który to my mamy rok? hmm .. przespałem coś? 2 lata mi umknęły czy coś? Nieee... no jak w mordę strzelił mam rok 2008. Czyli, drogą dedukcji, możemy dojść do jedynego słusznego wniosku: przebudowa tego niewyobrażalnie wręcz długiego odcinka miejskiej drogi – nooo niektórzy z UM chyba nie umieją sobie wyobrazić tych 400 czy 500 metrów (w końcu PIŃCET to wielka liczba) będzie trwał, bagatela, niespełna 3 LATA :)

Hy hy :)

Coś czuję, że trza się zasadzić w okolicach co by porobić zdjęcia panom majstrom :P
inaczej sobie tego nie wyobrażam: 13 chłopa będzie stać i jarać szlugi, dwóch na stronie rozpracuje jabcoka, a jeden, najmłodszy, dla zmylenia przeciwnika od czasu do czasu będzie coś tam przesypywał łopatą ;)

Plan na pierwszy rok: wyrównanie terenu w najbliższych okolicach strategicznego skrzyżowania z Kartuską, w tym 4 miesiące na instalację świateł kierujących ruchem wahadłowym w tej okolicy, oraz 2 miesiące na przeszkolenie pracowników z obsługi taczki ;) ehh ta biurokracja... ;)

A właściwie to nawet nie trzeba się będzie zasadzać:

„....musimy spodziewać się jeszcze większych korków.”

Jeszcze większych? Ale jak to? Toć to jakieś sajens-fikszyn! Kto ma moc pod czaszką niechaj mi to naświetli: korki na Łostowickiej WIĘKSZE niż te co są teraz :) Jak to większe? Pietrowo te auta będą tak stały? Czy o co cho?
Hehe, niewiarygodne :) większe...no no, a deszcz, gdy tam spadnie, będzie jeszcze mokrzejszy :)

Taaak. Same pozytywy.... w korku stojąc można robić foty i dokumentować dzielnie, i bez problemów, nasz ambitny Plan Trzyletni :P

No po prostu beka :) 2011. Szkoda że nie 2111 :P Mieliby więcej czasu na uklepywanie asfaltu :P Praca pokoleń nie poszłaby na marne :) A jaka duma!? Uuu... Panie! Myślę, że warszawskie Metro mogłoby się chować (hehe, niekoniecznie dosłownie ;) )

No, ten tego... FANFARY!

Brawooo! Brawooo! Gratulujemy Państwu z UM! Nie ma to jak podczas przetargów kierować się tylko i wyłącznie ceną :P Doceniam tą gospodarność! A jakże, przecież stanie na Łostowickiej w korkach większych niż te obecne (sic!) nie powoduje żadnych strat – ani czasu, ani pieniędzy, ani nawet środowisko na tym nie ucierpi :P I co najważniejsze: nikt już BARDZIEJ wkurwiony nie będzie – wszak miasto buduje nam nową drogę :) To tylko 3 latka, minie jak z bicza strzelił :P

Myślę sobie, że przebudowę Słowackiego należy poprowadzić w identyczny sposób. Mądrze i rozważnie. Elegancko: przetarg, i ziu. Za 45 latek będzie gotowe, jak znalazł :)

Do boju, iskierki! Do boju!

wtorek, 16 grudnia 2008

kierunek: srebrzysko

Niedawno sprawiłem sobie nowsze auto - fajnie jest - można pojeździć tu i tam, drogi wydają się nawet odrobinę gładsze niż wcześniej – poprzednie auto nie dawało rady na naszych polskich, dziurawych niczym ser szwajcarski asfaltach (to osobny temat), czasem można przycisnąć gaz i poczuć radochę z tego pędu. Wszystko pięknie i cudownie – poza niektórymi osobnikami na drodze.

Oczywistością jest, że są kierowcy lepsi i gorsi, spokojni i tacy co nieźle szarżują, kierowcy niedzielni i taksówkarze… wielość nie do ogarnięcia – z wszystkimi da się jakoś – lepiej lub gorzej - „współpracować” na drodze.

Nie da się znieść tylko takich, którym lenistwo, pycha i zwykła bezmyślność nie pozwala użyć palca lewej ręki do włączenia kierunkowskazu podczas zmiany pasa albo zwykłego skrętu. Niektórych myślenie najwyraźniej boli.

Ciężko to włączyć ten kierunkowskaz? Cieżko? Hę?! Nie... no oczywiście że to prosta sprawa, myślicie sobie... Ale nie dla półgłówków, których jedyna obecna półkula przez czas pobytu wewnątrz swego wehikułu produkuje myśli tylko o tym, jaki to z właściciela półkuli zajebisty typ – jedzie se furą, zwraca na siebie uwagę wszystkich na drodze i jeszcze wszyscy puszczają go przodem. Nooo po prostu to jest ktoś. Mistrz kierownicy ucieka.

Gdy na takiego trafiam to od razu oczami wyobraźni widzę co będzie za moment. Jeszcze trochę swoje ego podpompuje nagłym zajechaniem mi drogi i chyba normalnie przeleci ponad autami z tej dumy. I jedzie taki BEZ KIERUNKOWSKAZÓW jakby był wozem drabiniastym. Pierdolca można dostać. Niech machnie ręką jak się popsuło, do cholery! ... No tak, ale to nie kierunkowskaz się popsuł – fakt – to istota szara się popsuła. Tragedia. Nie ma takiej opcji by tego typu budyniogłowy jegomość mógł zwyczajnie, bezpiecznie zakomunikować współużytownikom drogi, że zamierza zmienić pas. A zmienia pas co 4 i pół sekundy.. wszak ile można jechać prosto...? Na prostej drodze opony nie piszczą... (I zmienia te pasy i zmienia z uporem maniaka... co oczywiście przynosi zajebiste efekty – znika za zakrętem, za horyzontem – a za 5 minut spotkamy się na kolejnych światłach... na moje nieszczęście).

Żesz w morde kopani! Nie chcę tu generalizować, ale jakoś dziwnym trafem codziennie zdarza mi się ze dwa razy, że mam okazję jechać za takim łośkiem – w 98% przypadków jest to typ w jakimś wyjebanym w kosmos aucie, którego ceny nawet nie umiem sobie wyobrazić – przyciemnione szyby, chrom i felgi 17. Oczywiście zdarzają się też lenie w zwykłych rzęchach, przyznaję. I jedzie to to jakby było królem szos, w zajebistym korku w centrum Gdyni czy Gdańska. Brawo. Bijmy brawo i wołajmy o więcej. Niech zmienia pasy od razu po 3 i zapiernicza 140 km/h – najlepiej po tych najbardziej krętych drogach.

Kurwa mać! Wygląda na to, że nawet 2 szare komórki takiego zajebistego typa nie są w stanie zastanowić się przez ćwierć sekundy nad bezpieczeństwem na drodze (ćwierć sekundy trwa włączenie kierunkowskazu). Po prostu paradoks, proszę ja was. Nie myśli a jedzie. Jawnie perpetum mobile. Mógłbym się założyć, że ci kolesie są w skrytości serca pewni swojej mentalnej ułomności i braku pełnowymiarowego mózgu – jednak rekompensują sobie ten defekt iluzorycznym wyobrażeniem o swoich wielkich jajach. Ciekawe czy mają specjalne wycięcie w swoich podgrzewanych fotelach.

Nie ukrywam… marzę o czołgu. Albo jakimś innym masywnym pojeździe z dość dużą mocą. Z braku czołgu czasem sobie imaginuję, że może kiedyś kupię sobie jakiegoś amerykańskiego krążownika szos, takiego dobitego, acz o mocnych blachach. Wtedy się skończy ta pieprzona samowola...

... tyle marzeń.

Jak się razu pewnego zatrzymacie - leniwi kretyni - na drzewie albo słupie – zostaną z was TRZY wydmuszki. Plus kłębek chromowanej blachy. Oby tylko waszym megahiperwyjebanymwkosmos wozem i megahiperwyjebanąwkosmos próżnią w puszce mózgowej dobór naturalny nie karał niewinnych ludzi. Oby.

A oto mój ulubiony ostatnio fragment z kinematografii światowej (tak tak, zbyt szumna to nazwa w tym miejscu ;) ), który doskonale wyraża to co czuję:



No właśnie.
...i to nie jest ostatni tekst o tematyce samochodowej. To co się dzieje w tej dziedzinie życia woła o pomstę do nieba.

edit:
jeszcze co do samego tekstu, to nie chcę piętnować ludzi jako takich - może trafiam na kierwoców bez lewej ręki ;) nie wiem. Piętnuję dany styl jazdy - jazdę bez kierunkowskazów. Jeśli nie ma ręki, to szczerze współczuję - jednak niech odpowiedzialnie nie wsiada za kółko. Jeśli ma ręcę, ale w poważaniu ma sygnalizowanie swoich zamiarów - sio.

czwartek, 11 grudnia 2008

***

Nooo.. to tym razem Łukasz nie wytrzymał. Oto jego słowa:

"
Kraj w centrum Europy, w którym na wsiach nie ma Internetu. Jak tu się dziwić, że buractwa tyle u władzy?

Kraj, w którym w małych i średnich miastach psujące się niesymetryczne łącza 1MB określane są jako "oferta dla wymagających". Cynicznie "wymagających czytania skarg".

Kraj, w którym polityk musi okłamywać, żeby zostać zauważonym. Pracownik musi harować, żeby zarobić na chleb. Bogaci mogą do woli grabić biednych, władza - bezsilnych.

Kraj, w którym sprawiedliwości nie ma, a sprawiedliwych i odważnych spotykają przypadkiem nieszczęścia.

Ja w tym kraju pogubiony w bezsilnej złości odmawiam pójścia na jakiekolwiek wybory.

Dziś jakiś łobuz urwał u nas internetowy kabel. Nie ma sieci u sąsiadów, nie ma sieci u teściów. Ja sam cieszę się downloadem rzędu 1KB/s, z przerwami. Pewnie przeze mnie dzieci obejrzały dobranockę przez śnieg. To druga awaria w ciągu dwóch tygodni. Zastanawiam się komu, gdzie i co wbić za zaistniałą sytuację, przypominam sobie cenniki usług wszystkich rozważanych niedawno providerów. Stutysięczne miasto - z jedną chuja wartą kablówką i Tepsą - do wyboru. Jebany w dupę haracz, krwawica za chujowy net. Żal dupę ściska. Centrum Europy. Kilobajt na sekundę za pięć procent miesięcznej pensji. Kilobajt, bo mniej mi licznik żaden nie mierzy.

I coraz częściej kołacze mi się po głowie pytanie "Co ja tu, do kurwy nędzy, jeszcze robię?". Pytanie jak gówno w przytkanym kiblu, co się kręci w kółko aż się rozdrobni i popłynie bez odpowiedzi gdzieś w ciemny kanał.

Co ja tu robię. Czego tu nie robię, co mógłbym robić gdzie indziej? Ile tracę czasu, ile pieniędzy. Ile lat w nerwowym oczekiwaniu wybębniłem palcami na stole, ile zmian pór roku, nocy źle przespanych bez sensu. I za co. Za gówno. Za to, że nikt nic nikomu nie chce zrobić porządnie, Za to, że komuś coś się zesrało. Za domy dla doktorów, za posadki dla siostrzenic urzędników. Za to, żeby rąk tym pierdolonym gównem nie powalać, spokój ducha zachować, jasność umysłu. O zdrowiu zapomnieć.

Za to nie robię tych rzeczy, które mógłbym robić gdzie indziej? Warte to? Niewarte. To dalej. Za wizyty u przyjaciół, przyjaciół, których coraz mniej lubię, bo razi w oczy ich życie w układach i obłudny hedonizm. Za możliwość rzadkiej rozmowy na tak zwanym poziomie, za intelektualną komunię raz na ruski rok. Za to, że więcej czytam i piszę po angielsku, niż po polsku. Za to też nie warto. Może jednak za coś warto? Nie wiem.

Myślę sobie, że wspomnienia przecież zabiorę ze sobą. Znaczy chyba nie znam starości. I adresy w skrzynce GMail zabiorę. Nie odpisują, bo im się nie chce, ale adres mam. Wszyscy jesteście do siebie podobni, jak nie piszecie.

Gdzie ja, tam dom mój? Dom. I Internet.

Co ja tu robię? Fotograf. Zamiast świat podawać, obmyślam coraz to nowsze recepty: na wywoływacz z kawy, na fotografię z liści, na kamerę z puszki po napoju energetyzującym z Biedronki. Żeby, kiedy jasny błysk wypali matryce wszystkich kamer, kiedy stanie ostatnia elektrownia, a baterie będą droższe od złota... Żeby wszyscy ci wielcy cyfrowi majstrzy, którzy utopili oszczędności życia w lichych zabawkach i fotoszopach, mogli mi naskoczyć. Ja, najżałośniejszy i najbardziej bezpłodny fotograf, jakiego możesz sobie wyobrazić, będę wtedy królem, dość zgorzkniałym i cynicznym, żeby nic nie robić z postępującą demencją.
"

wtorek, 9 grudnia 2008

13 posterunek

Mandat za przechodzenie na czerwonym świetle?!?! Kogoś tu chyba ostro pogięło.

Moja frustracja na ten jebany kraj sięga dziś zenitu. Tu jest złe prawo, złe rządzenie, zła policja. O co tu kurwa chodzi? O to by działać jak jebane zegareczki, jak pan najwyższy-najniższy nakazał? O to, że ktoś tam ma jakąś rację albo widzimisie i to ma być obowiązujący standard? W dupie to mam.

Łapanie ludzi przechodzących na „jeszcze nie zielonym dla pieszych – ale już czerwonym dla aut”? Bo to przestępstwo jest! Wykroczenie co najmniej! Co mówią panowie policjanci? Dlaczego mandat? Bo panowie policjanci się naoglądali nieboszczyków rozjechanych przez auta! I my mamy dlatego się nauczyć przechodzić na zielonym!

Nosz kurwa mać! W cholerę, florystą niech jeden z drugim zostanie. Albo opiekunką do dziecka – nie będzie miał trupów w robocie. Co to ma być?

Jak ja nienawidzę jak mi ktokolwiek mówi co jest dla mnie lepsze…. ARGH! Zwłaszcza jak mówi mi to Państwo. „Muszę dbać o własne życie przechodząc przez ulicę na zielonym”. To już się robi komiczne. Czekam kiedy się okaże, że muszę używać papieru toaletowego firmy XYZ, bo papierem innej firmy mogę się zaciąć w żyć, i wykrwawić.

Jak będę chciał do ciężkiej cholery wpaść pod samochód, to wasze mandaty mi w tym NIE PRZESZKODZĄ! Możecie być pewni, że jeśli zechcę się zabić, to uczynię to, nawet jeśli będziecie siedzieć w swych autach po drugiej stronie ulicy. Tak ciężko to zrozumieć? Moje życie, moje wpadanie pod samochód. I wara wam od mojej decyzji. Jak ktoś jest kretynem i wchodzi prosto pod jadące auto, bo nie chciało mu się spojrzeć czy coś jedzie – jego brocha – zgłosić do nagród Darwina i zapomnieć.

Ja kto jest, że w cywilizowanej poniekąd Francji, w centrum Paryża, można spokojnie przechodzić przez ulicę - tak - nawet na czerwonym świetle – i policja ma to głęboko w poważaniu, bo woli zajmować się POWAŻNIEJSZYMI sprawami…? A u nas, w tym zaścianku jełropy, łapanie ludzi na przejściach dla pieszych i karanie staruszek sprzedających kwiatki jest podstawowym zajęciem policjantów?

Dwa tygodnie szwędaliśmy się po Paryżu, nie znając ani jednego francuskiego słowa, przechodząc – jak wszyscy – na czerwonym świetle albo „w miejscu niedozwolonym – 48 metrów od przejścia dla pieszych”, przecinając pasy dla samochodów, komunikacji miejskiej, karetek, taksówek i rowerów – i nikomu nic się nie stało. Nie widzieliśmy ani jednej kolizji (choć w Paryżu jeździ się dość osobliwie – każdy wszędzie), ani jednego potrąconego przechodnia – a ludzi w stolicy Francji jest _dużo_ (w końcu cała paryska aglomeracja to 12 milionów ludzi – a doliczyć trzeba turystów – jak podaje Wikipedia – co roku 30 milionów). Policja stała na każdym rogu – także stróżów prawa jest tam wielu - ani razu żaden policjant nawet się nie zainteresował przechodniami chodzącymi na czerwonym. I święty spokój. Raz było jeszcze ciekawiej, bo pan w aucie co miał zielone i mógł jechać, zatrzymał się i machnął ręką bym przechodził.
Rozwiewając wątpliwości: nie, nie ruszył potem nagle by mnie rozjechać.

A u nas? To jasne, znów można pokazać swą władzę – Polaczki to lubią, zwłaszcza te niespełnione i źle opłacane – i udać że się coś robi. BANDYTÓW ŁAPAĆ! Nieroby! A nie opierdalać się na spacerach śledząc wroga publicznego jakim jest hipis–pacyfista popijający spokojnie browara. A jak kilka lat temu mi dali po ryju na środku Długiej w Gdańsku, to nie było nikogo, kto mógłby interweniować.

Chciałem napisać, że jednak czasem policja się przydaje, i że cenię to, że bezpieczniej się czuję, gdy widzę kogoś mundurowego w okolicach podejrzanych… ale chyba nie napiszę. Przed kolesiami szukającymi zaczepki i chętnymi na małą bójknę mnie nie ochornią - bo za mało ich na ulicy. Przed naprutymi kibicami mnie nie chronią – sam muszę unikać okolic stadionów. Gdy złodzieje włamali mi się do auta – straty były małe – dowiedziałem się, że policja nie przyjęłaby nawet mojego zgłoszenia, bo pewnie więcej kosztuje tusz do drukarki i czas pisania zeznania (czas jest cenny: i ich - i mój) niż wartość skradzionych przedmiotów.

Kiedyś, dawno temu na starówce napadli mnie i mojego kumpla jacyś dresiarze. Z dziesięciu ich było – do mnie podeszło pięciu, do kumpla pięciu - skroili z kilku złotych, obeszło się bez uszczerbku na zdrowiu. Policja spisała zeznania, kazała przyjść na rozpoznanie – twarzą w twarz z oprawcami kazała powiedzieć którzy to.

Nawet dresiarze potrafią wykiwać naszych dzielnych chłopców z komendy – okazało się, że śledztwo umorzono z powodu rozbieżności zeznań. Nosz kurwa mać. Ja rozpoznałem innych i kumpel rozpoznał innych napadających. I panom policjantom się to nie złożyło w sensowną całość. Nosz kurwa mać! No jasne że rozpoznaliśmy innych – ja rozpoznałem tych co napadli mnie, kumpel tych co napadli jego. Dziwne? Nie bałdzo. Ehhhh.. i jak tu się nie wkurwić?

Ofkors, najlepiej to zajmować się działaniami, które szybko podnoszą statystyki. Mandaty za przechodzenie na czerwonym (choć samochody już stoją), mandaty dla rowerzysty bez kasku (choć jedzie niespiesznie po ścieżce w lesie), mandaty dla babulinki w tunelu (bo zagraża bezpieczeństwu narodowemu zastawiając przejście), Przyjemnie się czepiać spraw, które nikomu nie przeszkadzają - zwłaszcza jak się ma broń za pasem. nosz po prostu... HWDP.

Powoli zaczynam przyswajać anarchizm. Mi się tu szykuje jakaś rewolucja.

...
a i taki filmik dziś widziałem:

wtorek, 2 grudnia 2008

Decybele

Dziś było wyjątkowo cicho i spokojnie, trochę ochłonąłem, więc mogę zabrać się za pisanie. Wczoraj wolałem nie zaczynać bo skończyłoby się na bluzgach. A tak to będzie może choć z odrobiną kultury.

Tak, muszę przyznać, że mam wyjątkowych sąsiadów. Jak nie szczają po klatce schodowej to inaczej umieją człowieka zirytować.

Na przykład taki sąsiad (i sąsiadka) zza ściany. Nigdy ich nie widziałem na żywo… ale nie tęsknię. Zresztą… nawet gdybym zamknął oczy i znalazł się w ich pobliżu - na 100% bym ich rozpoznał. Po decybelach wydobywających się z ich narządów mowy (i innych).

Sąsiedzi moi, sądząc po głosach, to raczej staruszkowie. Zapewne dziarscy. Nie chcę tu odgrywać wróżbity, ale raczej za sobą nie przepadają – i to, można powiedzieć – pośrednio wpływa na moją irytację.

Babcia się drze. Dziadek też się drze. Zwykle, choć nie zawsze, słychać tylko jedno z nich. Każde krzyczy do drugiego gdzieś w dal – pewnie do drugiego, albo trzeciego pokoju – u mnie zagłuszają muzykę. Nie podejdą powiedzieć spokojnie po cichu, nie ma takiej opcji. Wolą krzyczeć. Czasem się spotykają w jednym pokoju – wtedy drą się na siebie bez krępacji w tym samym momencie – nie wyczuwam w tym krzyku dobrych intencji.

Dzwoni telefon – słychać go delikatnie – słuchawkę podnosi babcia – i już mogę się pożegnać ze skupieniem. Drze ryj. Co mnie do cholery obchodzi sukienka jej córki? Nic! Czy ma mnie bawić jej ośmiokrotne powtarzanie którędy dojść do tego lekarza? Nie! Ale muszę cierpliwie słuchać jej skrzeczenia. Bo ściana była za cienka. Pierdolca można dostać.

Czasem przyjeżdża córka z dzieckiem – dziecka na szczęście nie słychać – za to mamy wtedy trójkę drących mordę sąsiadów: babcia, dziadek i ojciec dzieciaka. Kakofonia! Ti Ti Ti bobasku! … Dżizasss! Nie mogliby się znęcać nad tym biednym maluchem w innym pokoju?
Nie. Taka nagroda dla mnie, że mogłem pospać w nocy.

Jasne, powinienem narzekać na zbyt cienkie ściany i chorobliwą akustykę budynku w którym mieszkam… Proszę bardzo: te ściany są zajebiście cienkie!!! Masakra jakaś!

Mam bardzo lekki sen, jest to bolesne, nie ukrywam. Często bywam niewyspany i z lekka nieprzytomny, bo jakaś duperela mnie wytrąciła w środku nocy… zdarza się. No ale chyba niezbyt normalne jest to, że pół nocy nie śpię, bo sąsiad za ścianą CHRAPIE JAK TRAKTOR?!?
No po prostu Monty Python. Kumacie akcję? Druga w nocy, a my robimy przemeblowanie. Fiku miku i po sprawie, już sobie wygodnie śpimy na środku drugiego pokoju… Porażka.
I jak tu się nie wkurwić? Nie raz przenosiliśmy ten materac do drugiego pokoju, bo nie dało się zasnąć przez to piłowanie.

Postukać w ścianę? Zapomnij – nie działa. Prędzej sobie tynk uszkodzimy niż ten chrapacz zareaguje. Dziadek ma mocny sen, nic go nie rusza. NIC. Nie ma to jak bezstresowe spanko. Jego mać.

Na oduczenie darcia ryja chyba już za późno…
…ale może jakieś skuteczne sposoby na chrapanie? Przyjmę każdy pomysł.



A, zapomniałem dodać, że któreś z nich ma cudowny zwyczaj kaszlenia co 20 minut.
Ekhe! Ekhe!
Ekhe! Ekhe!
zawsze 2 razy, donośnie. Ekhe! Ekhe!
wspaniale.... po prostu wspaniale.