czwartek, 11 grudnia 2008

***

Nooo.. to tym razem Łukasz nie wytrzymał. Oto jego słowa:

"
Kraj w centrum Europy, w którym na wsiach nie ma Internetu. Jak tu się dziwić, że buractwa tyle u władzy?

Kraj, w którym w małych i średnich miastach psujące się niesymetryczne łącza 1MB określane są jako "oferta dla wymagających". Cynicznie "wymagających czytania skarg".

Kraj, w którym polityk musi okłamywać, żeby zostać zauważonym. Pracownik musi harować, żeby zarobić na chleb. Bogaci mogą do woli grabić biednych, władza - bezsilnych.

Kraj, w którym sprawiedliwości nie ma, a sprawiedliwych i odważnych spotykają przypadkiem nieszczęścia.

Ja w tym kraju pogubiony w bezsilnej złości odmawiam pójścia na jakiekolwiek wybory.

Dziś jakiś łobuz urwał u nas internetowy kabel. Nie ma sieci u sąsiadów, nie ma sieci u teściów. Ja sam cieszę się downloadem rzędu 1KB/s, z przerwami. Pewnie przeze mnie dzieci obejrzały dobranockę przez śnieg. To druga awaria w ciągu dwóch tygodni. Zastanawiam się komu, gdzie i co wbić za zaistniałą sytuację, przypominam sobie cenniki usług wszystkich rozważanych niedawno providerów. Stutysięczne miasto - z jedną chuja wartą kablówką i Tepsą - do wyboru. Jebany w dupę haracz, krwawica za chujowy net. Żal dupę ściska. Centrum Europy. Kilobajt na sekundę za pięć procent miesięcznej pensji. Kilobajt, bo mniej mi licznik żaden nie mierzy.

I coraz częściej kołacze mi się po głowie pytanie "Co ja tu, do kurwy nędzy, jeszcze robię?". Pytanie jak gówno w przytkanym kiblu, co się kręci w kółko aż się rozdrobni i popłynie bez odpowiedzi gdzieś w ciemny kanał.

Co ja tu robię. Czego tu nie robię, co mógłbym robić gdzie indziej? Ile tracę czasu, ile pieniędzy. Ile lat w nerwowym oczekiwaniu wybębniłem palcami na stole, ile zmian pór roku, nocy źle przespanych bez sensu. I za co. Za gówno. Za to, że nikt nic nikomu nie chce zrobić porządnie, Za to, że komuś coś się zesrało. Za domy dla doktorów, za posadki dla siostrzenic urzędników. Za to, żeby rąk tym pierdolonym gównem nie powalać, spokój ducha zachować, jasność umysłu. O zdrowiu zapomnieć.

Za to nie robię tych rzeczy, które mógłbym robić gdzie indziej? Warte to? Niewarte. To dalej. Za wizyty u przyjaciół, przyjaciół, których coraz mniej lubię, bo razi w oczy ich życie w układach i obłudny hedonizm. Za możliwość rzadkiej rozmowy na tak zwanym poziomie, za intelektualną komunię raz na ruski rok. Za to, że więcej czytam i piszę po angielsku, niż po polsku. Za to też nie warto. Może jednak za coś warto? Nie wiem.

Myślę sobie, że wspomnienia przecież zabiorę ze sobą. Znaczy chyba nie znam starości. I adresy w skrzynce GMail zabiorę. Nie odpisują, bo im się nie chce, ale adres mam. Wszyscy jesteście do siebie podobni, jak nie piszecie.

Gdzie ja, tam dom mój? Dom. I Internet.

Co ja tu robię? Fotograf. Zamiast świat podawać, obmyślam coraz to nowsze recepty: na wywoływacz z kawy, na fotografię z liści, na kamerę z puszki po napoju energetyzującym z Biedronki. Żeby, kiedy jasny błysk wypali matryce wszystkich kamer, kiedy stanie ostatnia elektrownia, a baterie będą droższe od złota... Żeby wszyscy ci wielcy cyfrowi majstrzy, którzy utopili oszczędności życia w lichych zabawkach i fotoszopach, mogli mi naskoczyć. Ja, najżałośniejszy i najbardziej bezpłodny fotograf, jakiego możesz sobie wyobrazić, będę wtedy królem, dość zgorzkniałym i cynicznym, żeby nic nie robić z postępującą demencją.
"

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"- Ale, ale – rzekł Kandyd – czy myślisz, że ziemia była pierwotnie morzem, jak zapewnia wielka książka będąca własnością kapitana okrętu?
- Nie wierzę w to – odparł Marcin – równie jak w inne brednie, jakimi nas karmią od pewnego czasu.
- Ale, ostatecznie, w jakim celu stworzono ten świat? – rzekł Kandyd.
- Abyśmy się wściekali"